o totalnym lenistwie z pięknym widokiem na góry

Wczoraj minął tydzień od naszego powrotu z kilkudniowego wyjazdu w góry, już prawie wszystko uprałam i przyszła pora na relację.
Plan był taki, że w czwartek wieczorem zapakujemy samochód, Mateusz pójdzie na dyżur nocny, a ja rano zapakuję do samochodu nasze uśmiechnięte i przeszczęśliwe dzieciaczki i radośnie wyruszymy na naszą wyczekaną podróż w góry.
Ha ha ha.
Nie spakowaliśmy się przed Mateusza pracą, a że zależało mi żebyśmy wyjechali rano no to sama pakowałam wszystko do samochodu. Część wieczorem a część jeszcze rano.
Mało spałam.
A jak rano obudził się Stefan to... od razu po jego twarzy zobaczyłam, że ma gorączkę. A jakże 38,5.
No to dzwonię do Mateusza, że Stefan ma gorączkę i co teraz? "Nie ważne, jedziemy".
Więc moje marudzące, niezadowolone dzieci (bo on chciał pierwszy, bo nie ta czapka, bo zapomniał zabawki, bo on chce do taty, no i Stefan histeria, że on nie chce wychodzić z domu... a wiecie, histeria u dwulatka to nie byle co...) zapakowałam do samochodu, wreszcie i jedynie z półgodzinną obsuwą wyjechaliśmy z domu, po Mateusza pod szpital i w drogę.
GPS pokazywał 5h 22min, Franek po pół godzinie już miał dosyć i chciał wysiadać, ale ostatecznie droga minęła nam dość sprawnie.
Jadąc Mateusz zastanawiał się, co nam się w tym roku przydarzy, bo ostatnio w wakacje zgubił dokumenty, klucze, karty itp., poprzednio w górach w dniu wyjazdu zepsuł nam się samochód, jakoś nam się często coś przydarzało. No to tak sobie jedziemy zadowoleni, już tylko 3 minutki i będziemy na miejscu. Podjeżdżamy... O.o... góra, śnieg i stromo... no spróbowaliśmy podjechać, ale potem nasz samochód pięknie się ześlizgiwał prosto w ogrodzenie czyjejś posesji. Jakiś Pan Góral widząc, że ewidentnie wczasowicze na warszawskich blachach sobie nie radzą z prawdziwą zimą podszedł i podpowiedział nam jak zjechać na dół nie wpadając przy okazji do rowu i nie taranując płotu obok.
No. Wyobraźcie sobie.
Jesteście 3 minuty od celu.
Macie na pokładzie trójkę dzieci, które wiedzą, że "już zaraz".
I już wiecie, że to wcale nie będzie zaraz... Znalezienie sklepu, w którym będą łańcuchy na nasze koła zajęło nam jakieś 3 godziny. Z łańcuchami wjechaliśmy bez problemu, oczywiście. A już o tym, że z tydzień przed wyjazdem Mateusz zastanawiał się czy kupić łańcuchy... to już wolę sobie nie przypominać.
Ale to, co zastaliśmy na górze, jak już wjechaliśmy zrekompensowało wszystko.
Domek. Światełka.
W okół śnieg.
W domku ciepło, kominek.
A już to, co zobaczyliśmy, jak wstaliśmy rano oczarowało nas całkowicie.
Taki tam widok z okna:
z dziećmi w górach
i to bez filtra
Nie trzeba było się ruszać z domu, by móc nacieszyć oko pięknym widokiem. Mnóstwo śniegu, góry, słońce i błękitne niebo.
Dzięki temu to, że Stefan był chory i nie bardzo mógł wychodzić na dwór, nie było uciążliwe.
To prawda, całkowicie się leniliśmy, bo nawet na planowane narty nie pojechaliśmy.
Chłopcy tylko zjeżdżali drogą obok domu.
Ale spędziliśmy czas razem, nie musząc nic.
I to było bardzo fajne, że było pięknie, i że mogliśmy pobyć razem.
Jednego dnia, tak jak dwa lata wcześniej spotkaliśmy się z naszymi Cudzichami 😊 i tak jak dwa lata temu nawet jednego zdjęcia nie zrobiliśmy. Ale piękne Tatry podziwialiśmy. Dzieci nie bardzo były zainteresowane zjeżdżaniem na sankach, ale jadły śnieg, więc tak czy tak bawiły się świetnie.
Kilka dni lenistwa, sanek, dziecięcych nart, kakałka, kominka, grochówki i pierogów, sushi i tajniaków i trzeba było wracać do Warszawy...

Oczywiście, za krótko. Jak wyjeżdżaliśmy to bardzo żałowaliśmy że to już, no ale cóż... praca na etacie, urlopy itp. sami wiecie. Ostatniego dnia wybraliśmy się jeszcze na spacer do wąwozu Homole niczym Krainy Lodu. A wiecie, nie tylko dziewczynki mają fazy na Elsę i Annę 😉
Wracając GPS nas poprowadził taką trasą, że chyba z 7 czy 8 razy wjeżdżaliśmy stromo pod górę, oglądaliśmy piękne widoki okolicznych miasteczek i wsi nocą i zjeżdżaliśmy w dół. Taka krótsza droga.
Fajnie było.
I domek polecam. W Tylmanowej. Jak ktoś chce namiar, to piszcie priv.
Ja już myślę, kiedy pojechać tam znowu.


w górach z rodziną