Czy istnieje dobry czas na dzieci?

No muszę, bo się uduszę, nie wytrzymam normalnie. Ostatnio trafiłam na artykuł na portalu stacja7.pl i muszę o nim napisać. Będzie długo, ale mam nadzieję, że warto. Poczytajcie 😊

Tekst jest zatytułowany "Nie ma dobrego czasu na dzieci".

Wstępem do całego artykułu są dwa zdania: A gdyby tak po prostu przestać się bać i zaufać Panu Bogu? A gdyby tak odwrócić optykę i przyjąć, że pojawienie się dziecka wcale nie wywraca naszego świata, ale sprawia, że wszystko wreszcie pomału wraca na swoje miejsce?

Zaufać Panu Bogu może ktoś, kto w Niego wierzy, ma z Nim jakąś relację, co raczej myślę nie dotyczy osób o których autorka potem pisze. Pędzących za karierą i takie tam... (nie chodzi mi o to, że osoby wierzące nie są ambitne, i nie chcą piąć się w górę, ale raczej o to, że kariera nie jest sensem ich życia, najważniejszym jego elementem). Nie chcę kogokolwiek oceniać, ani wierzących ani nie, ale no jakoś nie składa mi się, że osoby wierzące trzeba przekonywać do tego, żeby zaufać Panu Bogu. Bo w sumie na tym polega wiara. A jak ktoś nie wierzy, no to komu ma ufać skoro w tego Kogoś nie wierzy. Mam nadzieję, że rozumiecie o co mi chodzi.
Wychodzi z tego więc, że autorka kieruje swój tekst do osób wierzących i chce ich zachęcić do tego, by zaufać Panu Bogu i zdecydować się na dziecko. Jednak z dalszej części artykułu wynika, że musimy się przygotować na rezygnację ze wszystkiego, z siebie, życia, z tego, co lubimy itp. Czy tak naprawdę jest? Czy Pan Bóg dając nam dziecko chce nam odebrać wszystko, co do tej pory wypełniało nasze życie?
Przeanalizujmy po kolei.

Na początku czytamy o tym, że świat, w którym żyjemy to świat, w którym niechętnie ma się dzieci. Posiadanie ich utożsamiane jest z końcem wolności, swobodnego i przyjemnego życia, że zawsze jest coś, co chcemy zrealizować, jeszcze zanim zdecydujemy się na dziecko... a jak już się na nie zdecydujemy, to wpadamy w szpony przemysłu "około-dziecięcego" i czujemy, że przecież musimy mieć to wszystko, co piszą na blogach, w poradnikach, odhaczyć każdy punkt dziecięcej wyprawki.
I tu się częściowo zgadzam, bo faktycznie jest sporo lęku w młodych ludziach przed dziećmi, chcą zrealizować wiele swoich planów zanim się na nie zdecydują. Wiek, w którym decydujemy się na pierwsze dziecko przesuwa się coraz bliżej trzydziestki. Tak jest. I z tym trudno polemizować.
Ale na to, co autorka pisze dalej to już mojej zgody nie ma.

Na początku próbujemy jeszcze łatać dwa światy – ten sprzed dziecka i ten z nim na pokładzie. Wszędzie piszą, że to możliwe. Że to kwestia dobrej organizacji, a przecież to akurat zawsze nam wychodziło. Zatem jeszcze wykupujemy karnet na siłownię tuż po połogu, jeszcze rezerwujemy miejsce na wypad majowy ze znajomymi, ale z każdym dniem dociera do nas coraz wyraźniej, że to, co dawne minęło bezpowrotnie. A potem pojawia się zdziwienie. Ogromne zdziwienie, że korporacyjne stresy przed deadlinem przestają robić na nas wrażenie, że kolejny sezon wiosna/lato w sklepach, a nas wcale nie ciągnie, żeby go oglądać. Niby wciąż pamiętamy jak smakuje latte w naszej ukochanej kawiarni na rynku, ale coraz częściej dopada nas dziwne uczucie zażenowania, że kiedyś coś takiego jak kawa na starówce było dla nas ważne.
Jeszcze koledzy kupują dla nas w ciemno bilet na mecz, ale ku zaskoczeniu wszystkich odmawiamy, tłumacząc się niezręcznie wieczorną kąpielą malucha. Co się z nami dzieje? Wśród nieprzespanych nocy, bólu, lęku o każdy oddech, pierwszych kąpieli, pierwszych uśmiechów, pierwszych kroków rodzimy się my –  rodzice. I jeżeli wyrzucimy z głowy i z serca wszystkie te brednie o łączeniu ról, o samorealizacji, o wypełnianiu planów życiowych i osiąganiu kolejnych celów, pomalutku zaczniemy odkrywać, że życie tak naprawdę dopiero się dla nas zaczyna. I że to my dużo bardziej potrzebujemy naszych dzieci, niż one nas. One dostają od nas wikt i opierunek, miłość i czułość, ale my rodzice dostajemy od nich coś o wiele cenniejszego – naszą prawdziwą, wykutą w ogniu codzienności, niezniszczalną tożsamość.
Przekaz z tych dwóch akapitów jest prosty. Dziecko = koniec wszystkiego. Nawet na majówkę nie wyjedziecie i kawy w kawiarni nie wypijesz... Obraz dość przerażający.
Mamy wyrzucić z głowy brednie o łączeniu ról, o samorealizacji?
Tak, życie przed dzieckiem i po jego urodzeniu to odmienne stany. Nikt z pewnością nigdy nie powie, że nie ma różnicy, ale czy  to, co dawne minęło bezpowrotnie?
Otóż NIE!
To co dawne, może być tylko po prostu inne. Z dzieckiem. Bo na majówkę z dzieckiem można wyjechać, nawet najmniejszym niemowlęciem. Może nie 500 km od domu, ale z pewnością MOŻNA. Czy jak jesteś mamą to nie możesz chodzić na fitness? Ja mam trójkę i chodzę! Czy już nie będziesz mieć ochoty pójść na kawę? Będziesz i idź! Czy z dzieckiem, czy zostawiając malucha w domu z mężem. Idź!
Tato idź na mecz! Jak dziecko jednego wieczoru nie będzie wykąpane to nic mu nie będzie.
Pewnie niektórzy z was teraz myślą, że nie zrozumiałam... że autorce chodzi o to, że po urodzeniu dziecka niektóre rzeczy tracą dla nas znaczenie. Przewartościowujemy swoje życie, zmienia się to, co lubimy, co sprawia nam radość... To wszystko prawda, ale nie stajemy się zupełnie innymi ludźmi!
Obraz z tego tekstu wyłania się naprawdę przykry... umierasz ty, rodzi się rodzic. Ktoś nowy. Już nie jesteś sobą, jesteś rodzicem. No jesteś, ale to nie znaczy, że przestałeś lubić smakować piwo, chodzić na basen, jeździć na rolkach, chodzić na koncerty, podróżować, chodzić do teatru, czy nie wiem co tam jeszcze lubicie 😉

No i ostatnie zdanie. Czy my potrzebujemy dzieci bardziej niż one nas? Czy dzięki nim wykuwa się nasza tożsamość? A co, jak ktoś nie ma dzieci? Nie ma tożsamości...?
Nie, nie potrzebujemy dzieci bardziej niż one nas. To w ogóle według mnie nie jest kwestia potrzebowania, tylko miłości. My kochamy je a one nas. A to, że dajmy im wikt i opierunek, czułość to tylko "skutek uboczny" owej miłości.

Ach, i muszę się odnieść do tego fragmentu o wyrzucaniu z głowy bredni o łączeniu ról, o samorealizacji...
To nie są brednie. Jeśli chcesz realizować się zawodowo, a jesteś mamą - masz do tego pełne prawo. Nie jesteś tylko mamą. Masz swoje pasje, swój zawód, swoje zainteresowania. Działaj, rób, rozkwitaj! Zachęcam Cię do tego całym sercem. 💙 Jeśli tylko chcesz - rób! Więcej pisałam o tym tu: Zawód MATKA
Dlaczego to takie ważne?... A kim będziemy jak nasze dzieci wyfruną z gniazda? Co będziemy robić? Damy im wolność? Pozwolimy im wziąć życie w swoje ręce? Przecież do niedawna całe ich życie było w naszych rękach... I mamy tak oddać? Nasze ręce zostaną puste.
Największe emocje budzi we mnie ten fragment, bo co czytając to myśli mama, która chce łączyć rolę mamy z zawodową? Że to brednie i powinna przestać... Nie. Jeśli tylko jest w tym szczęśliwa.

Później autorka pisze o tym, na co w jej życiu wpłynęło to, że ma dzieci, jak ją odmieniło. Do tego nie będę się odnosić, ponieważ są to doświadczenia innej mamy, która ma do nich pełne prawo.

ja podczas sesji zdjęciowej Mamofonii - muzyka to jedna z moich pasji
I teraz kilka słów ode mnie.
Dziecko to nowy rozdział w książce naszego życia, a nie zupełnie nowa opowieść. Czy wywraca życie do góry nogami? Oczywiście! Nagle odkrywamy, że mamy zdolności, o których nie mieliśmy pojęcia! Albo, że coś wcale nie jest takie ważne, jak nam się wydawało, albo że coś jest cenniejsze niż myśleliśmy (na przykład cisza 😉).
Czy musimy całkowicie zmienić i przewartościować swoje życie, by być dobrymi rodzicami? Nie, być może niektórych rzeczy nie będziemy mogli robić na 100%, albo nie tak często, jak byśmy chcieli, albo robiliśmy do tej pory, ale naprawdę to, że pojawia się dziecko nie przekreśla tego, kim byliśmy do dnia jego narodzin.
Myślę, że ci z was, którzy nas znają widzą "na żywym organizmie", że to, co piszę to praktyka, a nie brednie o tym, że podobno się da... Tak w internetach piszą, ale jakoś nikt nie doświadczył.
Mamy trzech synów - kochamy ich bardzo, życie byśmy oddali. Mnie napędzają do różnych działań, motywują samym tym, że są. O tym, jak urodzić i nie zwariować też już pisałam 😊.
Bądźcie sobą, zdobywajcie szczyty z dzieckiem pod pachą! Dla nich to też wspaniałe, gdy z rodzicem mogą w tę podróż wyruszyć. Nawet jeśli to tylko wyjście do kawiarni 😉.

I odpowiadając na pytanie, czy istnieje dobry czas na dzieci? Nie! Czy jest się czego bać? Pewnie! Choć strach ma wielkie oczy. Czy warto zaryzykować? TOTALNIE TAK!

Buziaczki!
Ania
mama Franka (5 lat), Staśka (4 lata) i Stefana (niespełna 3 latka)

Link do artykułu: https://stacja7.pl/rodzina/dobrego-czasu-dzieci/