rozładowane baterie

Dziś był ten dzień. Dzień, który zna chyba każda "siedząca" w domu z dziećmi mama.
Kiedy baterie się rozładowały, brakuje sił na cokolwiek, na obiad są naleśniki, bo szybko i nie trzeba "stać przy garach", kiedy Franek buduje z klocków, Staś stuka klockami o podłogę, a ja obok nich zwyczajnie zasypiam na dywanie.

Zmywarka nie rozpakowana, zabawki w całym mieszkaniu, a uprane ciuchy nieposkładane i niepochowane do szaf i szuflad..
I nie mam sił się za to wziąć. Nie dziś. Jutro.

Ale mimo tak ciężkiego dla mnie dnia udało nam się zrobić coś fajnego.
Dom.
Frankowi ogromnie się podobało narzucanie koców i chust na krzesła, właził do domu i zaraz wychodził, znów wchodził, kładł się na poduszkach a zaraz potem przynosił zabawki, książeczki. Wchodził na mnie, przytulał się a za chwilę przynosił kolejny koc do budowy.
Razem ze Stasiem leżeliśmy sobie w środku i czytałam mu bajki. Strasznie na mnie krzyczał i coś mi w książeczce pokazywał. Chyba coś opowiadał :)
Spędziliśmy sporo czasu w naszej kocowo-poduszkowo-chustowej chatce. Fajnie było :)


Chłopaki już dawno śpią a domek ciągle stoi. I chyba po stoi. Do jutra.